Sławomir Rzepczyński

                  Tytuł Ambasadora Ustki w dziedzinie kultury za 2009 r.
1.jpg 2.jpg

Postawię tezę być może z różnych powodów mało oryginalną, niemniej w moim przekonaniu godną postawienia. Otóż gdyby nie było dra hab. prof. ndzw. Sławomira Rzepczyńskiego, należałoby go wymyślić. I przyznam szczerze, być może z nadmierną ufnością we własne siły, że podjąłbym się tego zadania. Powód prywatny mógłby być taki: kto z takim zapałem podpisywałby się na naszej wspólnej książce „Kuziak”, z jakim ja podpisuję się na niej „Rzepczyński”? Albo: kto z równą godnością odpowiadałby na pytanie postawione przez pewną panią profesor na pewnej konferencji: „czy pan przyjechał, czy już wyjechał”? Zwłaszcza gdy sam podpowiadałem, że wyjechał.

Bądź, kto odpowiadałby na moje pytanie w pociągu do Lublina: „czy to pociąg do Zielonej Góry”? – „do Zielonej czy do Jeleniej, wszystko jedno”, wzbudzając popłoch wśród współpasażerów podróży? Przerywając tę wyliczankę dodam tylko: kto w niewielkiej liczbie zdań wyjaśniłby mi ostatnio problematykę, nad którą pracuję od kilku lat? No i – powinienem to zapisać, gdyż właśnie się wydarzyło – kto przypomniałby mi o jutrzejszych komisach, o godzinie 11.00?

Muszę tu dodać, kilka rzeczy robiliśmy wspólnie ze Sławomirem Rzepczyńskim i jakoś nas to nie poróżniło, a z tym, jak powszechnie wiadomo, rozmaicie bywa, trudno przecież różnić się pięknie.

Trochę faktów. Sławomir Rzepczyński nie urodził się w Słupsku (również wbrew pozorom nie w Ustce), ale, co chcę podkreślić, cała jego droga naukowa jest związana z miejscową uczelnią: magisterium na WSP (1979, pod kierunkiem Kazimierza Cysewskiego), doktorat wprawdzie pisany na KUL-u (1995, pod kierunkiem Stefana Sawickiego), ale w trakcie asystentury na słupskiej uczelni i podobnie habilitacja obroniona na UG (2005). Dodam, że profesor Sawicki, ciepło patrząc na Sławka, mówi: „Pan tam najmądrzejszy w Słupsku, prawda?” (zasłyszane przez niżej podpisanego dwa razy, w odstępie dwu lat, a więc nie mamy do czynienia z mało znaczącym incydentem). A Sławek, tradycyjnie, usiłuje się jakoś usprawiedliwić.

Więc nie w Słupsku a w Olsztynie rodzi się nasz nowy profesor (w 1955 roku). We wspomnieniach z dzieciństwa Sławomira Rzepczyńskiego powraca wszakże czas spędzony na Helu i związana z nim rybna trauma (dlatego pewnie w przeciwieństwie do innych profesorów z IFP PAP z niechęcią, bodaj tylko raz to uczynił, pisuje o morzu romantyków). Dość jednak tej psychoanalizy. Po ukończeniu studiów Rzepczyński pracuje jako nauczyciel języka polskiego, działa w ZHP, organizuje szkolny zespół teatralny, z którym zdobywa liczne nagrody. Praca w słupskiej uczelni (od roku 1988) to m.in. kierownictwo Zakładu Literaturoznawstwa – później Zakładu Literatury XIX i XX wieku – w Katedrze Filologii Polskiej (następnie w IFP), chwilowe wicedyrektorstwo IFP (z dyrektorem Kazimierzem Cysewskim), kierownictwo Studiów Podyplomowych i obecnie prodziekaństwo na Wydziale Filologiczno-Historycznym oraz kierownictwo Zakładu Literatury Polskiej Romantyzmu i Pozytywizmu.

Osobne miejsce w tej biografii ma członkostwo w Radzie Wydziału oraz obowiązki w senackich komisjach uczelnianych. Dodam jeszcze organizację konferencji naukowych („Sztuka poetycka Norwida” 2002 – publikacja książkowa Czytając Norwida 2. Słupsk 2003). Last but not least, wspomnieć trzeba o dydaktyce. Rzepczyński zdążył wypromować dotąd wielu licencjatów i magistrów, a rozmaite prowadzone przez niego zajęcia raczej gromadzą niż zniechęcają studentów. No i należy badacz niewątpliwie do naszych najlepszych towarów eksportowych, które chętnie i często pokazujemy w krajowych i zagranicznych ośrodkach badawczych, na rozmaitych konferencjach. Za to wszystko nowy profesor bywa nagradzany przez władze uczelni, ale czy nie za rzadko (albo: czy nie w nazbyt nikły sposób?)? Pracował też Sławomir Rzepczyński w koszalińskiej BWSH.

Jeszcze Norwid Rzepczyńskiego. Oczywiście jest też Mickiewicz Rzepczyńskiego (tego pozostawiam sobie wszakże na profesurę zwyczajną badacza) i pojawił się taki Słowacki. I inni (jest np. również Hanna Januszewska, ale jako że nie wiem, kto to, nic nie piszę, tylko odsyłam do „Słupskich Prac Humanistycznych 12a”). Ale przede wszystkim istotny jest chyba Norwid. Nie przypadkiem Józef F. Fert w klasycznym opracowaniu Vade-mecum w Bibliotece Narodowej, w bibliografii umieszcza cały zestaw prac Sławka. Zachodzę jednak w głowę, dlaczego Norwid? Jako że nie mogę rozgryźć tej zagadki (podobnie jak i tej: jak to się stało, że po przybyciu do Słupska sam zacząłem pisać o Norwidzie?), było to dla mnie po prostu oczywiste, zanim nie zacząłem się zastanawiać – zapytam o to przy najbliższej okazji – spróbuję tylko coś napisać o tym Norwidzie.

W zasadzie to chyba dwóch Norwidów Rzepczyńskiego, a może i trzech? Bo inny jest ten z książki o nowelach „włoskich” i z fragmentów pisanej wspólnie z Kazimierzem Cysewskim monografii Czarnych kwiatów (Wokół nowel „włoskich” Norwida. Słupsk 1996, O „Czarnych kwiatach” Norwida. Słupsk 1996), inny z książki o krytyce literackiej autora Vade-mecum (Krytyka literacka w twórczości Norwida. Słupsk 1998), a jeszcze inny z książki o problemach biografii i romantycznego tekstu (Biografia i tekst. Studia o Mickiewiczu i Norwidzie. Słupsk 2004). To tak jakby Rzepczyński poszukiwał swojego Norwida, niejako pokazując przy tym, jak sam Norwid szuka siebie. Być może więc i sam badacz w trakcie tych poszukiwań zmierza ku sobie, którego jeszcze nie ma?

Ten pierwszy Norwid – wyraźnie ujęty w perspektywie strukturalno-semiotycznej (Rzepczyński analizuje i interpretuje nowele „włoskie” poety w związku z problematyką komunikacji literackiej) okazuje się twórcą poszukującym prawdziwego porozumienia ze światem, wykorzystującym do tego konwencje literatury. Ten drugi – to poeta kształtujący siebie i swoją twórczość w dialogu z kulturą, z jej wybitnymi przedstawicielami. I ten trzeci – z radością nadmienię poststrukturalny, Rzepczyński nie boi się przecież cytować de Mana czy Derridę – to Norwid tworzący swoje teksty z własnego życia, a własne życie dzięki swoim tekstom. A więc trzech różnych pisarzy, ale zarazem jeden człowiek, który usiłuje wypracować własną oryginalność, przedstawić swoją prawdę i w ten sposób dotrzeć do swego „ja”.


3.jpg 4.jpg 5.jpg
6.jpg 7.jpg 8.jpg

Aaa (to cytat, ale nie tylko), tak jakoś na koniec, lecz to tylko przez ignorancję piszącego (niech więc pokutuje, nie wspominając nic o bestsellerach napisanych wspólnie ze Sławkiem), pozostała jeszcze rodzina Sławomira Rzepczyńskiego – córka, syn oraz żona, z którą czasami wymieniamy telefonicznie uwagi na temat naszego nowego profesora – do której ten zawsze i chętnie (po tylu latach!) ucieka od kolegów, pozostawiając ich wobec fenomenu obojętności wszechświata na pastwę nałogów.

Michał Kuziak (Autor jest adiunktem w Instytucie Filologii Polskiej)

„Dialog Akademicki” nr 28