Czas wielkich zmian w Stolpmunde-Ustce
w cytatach z „Domu Małgorzaty” Ewy Kujawskiej , Wydaw. Czarne, 2007 r.
Nad brzegiem zimnego morza przycupnęło Miasto.
Rodziło się – jak większość miast – niedostrzegalnie. Jakby od niechcenia: jedna czy dwie chałupy wydane na pastwę sztormów; nieporadnie sklecona łódź wyciągana daleko na piasek, żeby nie pochwyciła jej woda; szamotanie się w sieci ukradzionych morzu ryb. Taki był zapewne początek Miasta.
Lata trzydzieste
W 1933 r. zanotowano 4.033 mieszkańców Stolpmunde, w 1939 r. - 4.789.
Hitlerstrasse - lata trzydzieste:
Dom stał przy głównej ulicy, która była stworzona przede wszystkim po to, aby doprowadzić Miasto nad sam brzeg morza, złapanego w pułapkę portu. Biegła ona przez Miasto leniwym meandrem brukowanym kocimi łbami, gromadząc po obu stronach sklepy i niewysokie kamienice, pyszniąc się fontanną z dwoma pyzatymi aniołkami i parkiem, w którego sercu błyszczał mały stawek. Dźwigała też kościół – strzelistą wieżą wskazujący niebo.
Ulicę nazwano dumnie imieniem Wodza, jednakowoż Dom wymykał się jej, ponieważ – w odróżnieniu od innych, posłusznie ustawionych w równym szeregu – rozsiadł się nieco w głębi, co mogło sprawiać wrażenie, że zagapił się, kiedy inne domy zajmowały miejsca wzdłuż ulicy – i dla niego nie starczyło już miejsca. [...]
Dom zbudował mężczyzna imieniem Fritz.
Wybudował go dla siebie, dla swojej żony Hildegard, dla swoich synów i – taką żywił nadzieję- dla dzieci swoich dzieci.
Stolpmunde to port rybacki i handlowy, a także letni kurort:
Przy głównej ulicy:
Dom (za murem z czerwonej cegły) i kino po przeciwnej stronie ulicy (Stolper Heft 2005):
Rodzina przed swoim sklepem (naprzeciw fontanny) maj 1939 r.(Stolper Heft 2002):
Apteka - 1940 r.(Stolper Heft - 2006):
W porcie przy latarni morskiej:
Molo zima 1941/42 (Stolper Heft 2002 r.):
Dzieci przy gazowni miejskiej 1944 r.(Stolper Heft 2005):
Czas wojny
Wojna wymościła sobie gniazdo w Pokoju z Biurkiem. Zamieszkała w radiu i mrugała do Fritza zielonym okiem. Najpierw jej głos był cichy i niepozorny jak szept, z czasem jął przybierać na sile. Fritz Bauske nieporuszenie siedział obok i jego głowa wypełniała się brzęczeniem płynącym z radia: „Wojna, która jest potrzebna, konieczna, słuszna, która stanowi jedyne możliwe rozwiązanie; otwiera przestrzeń przed Narodem; rozwiązuje problemy; wojna, przed którą nie wolno uciekać; wojna i Naród; wojna i świat; świat i Naród. Naród”. [...]
Fritz wyszedł z domu z wojskowym plecakiem. I dopiero gdy zniknął z oczu jej i chłopców, do Hildegard dotarła ta najoczywistsza z prawd: że na wojnie trzeba zabijać, bo tym się żywi wojna. Że mężczyźni idą na wojnę po to, żeby zabić jakichś innych mężczyzn. Lub też po to, by samemu dać się zabić [...]
Wojna rozrastała się niezależnie od jej starań i zabiegów, rozpleniała się na świecie na podobieństwo chwastu, który – jeśli raz pozwolić mu wtargnąć do ogrodu – rozpanoszy się i zagłuszy potrzebne rośliny. Na wojnę Hildegard nie miała wpływu.
Koniec wojny i nowa rzeczywistość
Tymczasem wojna dogasała na świecie, kapryśnie i beztrosko zmieniając domy w ruiny, obracając w zgliszcza całe miasta. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu nie miała nigdy dotrzeć w to miejsce. Przychodząc, ominęła Miasto szerokim łukiem, bacząc, by żadna kula nie zapuściła się w te okolice. Ocalałe domy pozostały samotną wyspą pośród morza ruin. [...]
Miasto poddało się bez jednego wystrzału. Ulice zapełniły się nagle żołnierzami ubranymi w obce mundury, pokrzykującymi w nieznanym języku. Nad Miastem załopotały inne od dotychczasowych flagi. W budynku poczty rozlokowało się dowództwo tych, którzy nadeszli. Żołnierze myszkowali po podwórkach, domach, obejściach. Zaglądali w każdy kąt. Ich obecność budziła przerażenie, ponieważ była obecnością zwycięzców. [...]
Miasto osłupiało. Oto na słupach ogłoszeniowych przed budynkiem poczty, przed kościołem, przy fontannie z dwójką obejmujących się aniołków pojawiły się obwieszczenia. [...] W rześkim, morskim powietrzu, którym oddychał, żołnierz czuł już wyraźnie gorzki smak wygnania i włóczęgi, jaki niebawem miał owionąć stojących przed nim ludzi [...]
O tej włóczędze mówiły obwieszczenia, rozpostarte na ogłoszeniowych słupach jak mapy na nowo dzielące świat, zakreślające inaczej granice. Płachty byle jak przyklejonego papieru odbierały im ich świat, przyznając w zamian świat zupełnie inny, w dalekim, nieznanym miejscu. [...]
Spakujcie swoje rzeczy! - wrzeszczał tłumacz. - Na mocy porozumień! Od jutra rozpocznie się spis budynków! Do każdego domu i gospodarstwa będą przydzielani nowi mieszkańcy, których wasza wojna pozbawiła domów i dachu nad głową! Miasto należy opuścić jak najszybciej! Przez nowe władze będzie prowadzona rejestracja wyjeżdżających!
Takie Stolpmunde opuszczali niemieccy mieszkańcy i do takiej Ustki przybywali polscy osadnicy.
Powoli nadciągali Obcy.
Przyjeżdżali bezładnie, jakby nikt nie zaplanował ich przyjazdu, nieregularnie, ale coraz częściej. Niektórzy z osobliwą piramidą waliz kolebiących się na wozach, inni z pojedynczymi torbami, pakunkami, zawiniątkami. Nadciągali drogą z południa, wysypywali się z pociągów, jedni cisi, inni wrzeszczący. Jedni przestraszeni, inni – przeciwnie – z oczyma śmiejącymi się do tego, co nowe. Mężczyźni, kobiety, dzieci, konie, wozy ... Nadciągając, napotykali niemą rozpacz sąsiadów Hildegard, którzy w posępnym milczeniu rozpoczynali swoje wygnanie, tułaczkę tak niespodziewaną, że nie zdążyli się nawet z myślą o niej oswoić. Bo jak oswoić grom z jasnego nieba? Często owe dwie grupy spotykały się na dworcowym peronie czy w zrujnowanej poczekalni dworca. [...]
Kobieta, która przyprowadził żołnierz, miała na imię Małgorzata. Jedenastoletni, drobny chłopiec stał pół kroku za nią, przestępując niepewnie z nogi na nogę. Hildegard obrzuciła całą trójkę spojrzeniem będącym mieszaniną pogardy, niechęci, zdumienia – i cofnęła się w głąb korytarza, co mogło się wydawać zachętą, lecz w istocie było tylko osłupiałą rezygnacją. Tak też odczytał to pewnie mężczyzna w mundurze: minął ją bez słowa i wszedł do środka. [...]
Nocami Małgorzata miała wrażenie, że krzyk mew rozcina na pół każdą godzinę, każdą chwilę. Miotając się na łóżku, próbowała odnaleźć sen i umościć się w nim choćby na kilka minut. [...]
W ich przedwojennym ogrodzie ptaki śpiewały w dzień, a spały nocą. Ptasie głosy miały w sobie słodycz i łagodność. Uspokajały i kołysały małego Stasia do południowej drzemki. Pod wieczór przycichały. Umykały przed nocą, która i Małgorzatę, i dom, i przedmieścia miasteczka, i równinę dookoła otulała na podobieństwo miękkiego kokonu, obdarzając twardym, spokojnym snem. [...]
Niedługo potem zaczęła się wojna i w ich wymarzony, wychuchany dom trafiła bomba. Małgorzata ze Stasiem i Franciszkiem byli daleko. Uciekali przed zbliżającym się frontem, kierując się na wschód. Kiedy wrócili, domu już nie było. [...]
Franciszek trafił na roboty do fabryki w środku Niemiec. Wiadomości od niego dochodziły do Małgorzaty tak rzadko, że przyzwyczaiła się do myśli, że jest z synem sama. [...]
Dom, w którym Małgorzata zamieszkała ze Stasiem, był położony w najbliższym sąsiedztwie piekarni i domu, które zajęła kuzynka z mężem. To był jedyny plus.
Dom był jednak położony na tyle blisko morza, że jednostajny szum fal bijących o brzeg wytrącał Małgorzatę z równowagi i nie pozwalał jej zasnąć. Najgorsze było jednak to, że w domu, który zajęli dla siebie, ze Stasiem, nie byli sami.
- Chwilowo przebywa tam jeszcze dotychczasowa właścicielka. To przejściowe – wyjaśniono Małgorzacie w Biurze do Spraw Przesiedleń. [...]
Miasto było dla Stasia jedną wielką zagadką, nieznanym lądem kryjącym nieprzebrane obietnice i pokusy [...] a przecież Staś nie mógł wiedzieć, że Czas Prawdziwie Wielkich Odkryć jest jeszcze przed nim. Że nadejdzie tak naprawdę dopiero wtedy, gdy zaczną schodzić do podziemnych korytarzy, do bunkrów opasujących Miasto, gdzie znajdą arsenał, który będą przemycać do domów dopóty, dopóki Małgorzata – natknąwszy się pod łóżkiem syna na rząd leżących równiutko karabinów – nie wpadnie w histerię. Histerią Małgorzaty zarażą się potem inne matki, bo do domowy przemyt broni okaże się powszechną zabawą dzieci z Miasta. [...]
Will i Johann nie wracali. Pierwszy od przyjazdu Obcych śnieg zdążył zasypać drogi. Hildegard wyjednała u władz zezwolenie na przedłużenie pobytu w Mieście, które nie było już jej i do którego straciła prawa. [...] Któregoś dnia Hildegard pokazała Małgorzacie zdjęcia Wilhelma, Johanna i Fritza. - To są moi Chłopcy – powiedziała z dumą. - A to mój mąż. [...]
Od kiedy stało się jasne, na kogo czeka Hildegard, Małgorzata uznała, że tamta ma pełne prawo do pozostawania w Mieście jeszcze przez jakiś czas. Jaki? Tego Małgorzata nie wiedziała i nie szukała w sobie odpowiedzi. Po raz kolejny udało się Hildegard uzyskać przedłużenie pozwolenia na pobyt. [...]
Pociąg ruszył leniwie i ciężko, wypełniając powietrze stukotem kół, nabierających rozpędu. Hildegard znikła z oczu i widzialnej części życia Małgorzaty i jej męża Franciszka.
W pierwszych latach po 1945 r. liczba mieszkańców Ustki ulegała bardzo dużym zmianom. Było to powodowane powojenną migracją ludzi, napływem repatriantów z Kresów i osadników z centralnej i południowej Polski oraz wysiedlaniem ludności niemieckiej.
W roku 1946 zanotowano 2.600 mieszkańców Ustki, w 1947r. - 4.360, a w 1950r. 3.700 i już z każdym rokiem mieszkańców przybywało.
Fotografie w tekście pochodzą z polskich i niemieckich oraz internetowych źródeł.
Polskie wydanie książki z 2007 r. i wydanie w tłumaczeniu niemieckim, które ukazało się w Niemczech na początku 2010 r.